• Published 1st Dec 2012
  • 1,664 Views, 19 Comments

Sweet Apple Capers - The RPGenius



Pinkie Pie wants some apple strudel, and by Celestia, she's gonna get it!

  • ...
1
 19
 1,664

Polskie Tłumaczenie / Polish Translation

Sweet Apple Capers [PL]

przekład: aTOM
korekta/prereading: Zodiak, Jacek, Jet.Wro,

Dziękują za wielkie tłumaczenie!

---------------------------------------------------------

Kiedy Pinkie Pie przebudziła się tego ranka, została od razu uderzona przez niesamowity pomysł, obezwładniającą myśl, która miała pokierować jej czynami w sposób cechujący się taką samą intensywną pilnością i dyktowaną przez poczucie obowiązku starannością, co misja od samej Księżniczki Celestii. W tej sprawie nie mogło być mowy o żadnych dystrakcjach, wahaniach czy kompromisach - jedynie czysta, niczym nie zmącona wydajność.

Strudel jabłkowy.

Gust Pinkie zwyczajowo obejmował wszelkiego rodzaju słodkie wypieki, cukierki, babeczki, oranżadę, et caetera. Im więcej cukru wepchano do danej rzeczy w czasie jej tworzenia, tym bardziej Pinkie ją kochała. Lecz kiedy powoli budziła się tego ranka, będąc przyjemnie wyciągnięta z krainy snów przez delikatne promienie jutrzenki oraz znajome, natarczywe gryzienie przez Gummy’ego jej prawej tylnej nogi, myśli klaczy całkowicie zajmował strudel. Pyszny, cudowny jabłkowy strudel, ze złocistym, puszystym wierzchem, posypanym odrobiną cukru-pudru oraz być może nutką cynamonu, kryjący pod sobą ciepłe, lepkie nadzienie z posiekanych jabłek oraz ich soków, dzielących smak z chrupkimi, ale nie twardymi orzechami włoskimi oraz kawałkami migdałów, tak drobnymi, że można by ich w ogóle nie dostrzec, gdyby nie bogaty, orzechowy posmak, jakiego dodawały całości… A być może nawet znalazłoby się tam miejsce dla kilku suszonych żurawin, pomarszczonych, ale pulchnych i soczystych po gorącej kąpieli w gęstym, jabłkowym nadzieniu, dodających całemu wypiekowi tego nieco cierpkiego posmaku, który przesyłał przez całe ciało dreszcze rozkoszy.

Jako że Pinkie Pie nie należała do kucyków, które kiedykolwiek kwestionowałyby swe zachcianki, a te pyszne myśli tańczyły w jej głowie równie energicznie, jak ona tańczyła właśnie w swym pokoju, nie widziała żadnego powodu ku temu, by zmieniać swoje podejście. A skoro już o zachciankach mowa, oto nadciąga kolejna! Dlaczego miałaby zatrzymać całą radość dla siebie? Przecież najlepsza zabawa zawsze odbywała się w gronie przyjaciół. Przyrządzi tyle strudla, by starczyło dla wszystkich! Dla niej, dla jej najlepszych przyjaciół, dla państwa Cake, Spike’a, pani burmistrz i każdego innego mieszkańca Ponyville, jeśli czasu starczy!

Mając już ustalony plan dnia, Pinkie zbiegła po schodach z prędkością, której nie powstydziłaby się sama Rainbow Dash.

***

- Że co?! Jak to nie ma jabłek?!

Pinkie Pie osłupiała. Jakim cudem cały Kącik Kostki Cukru mógł być wyczyszczony z jabłek? Czy już je wszystkie wyprzedali? Różowa klacz zrobiła tylko jeden, krótki przystanek na swojej trasie do cukierni, aby odwiedzić butik Rarity, gdzie spodziewała się zobaczyć rezultaty swego najnowszego dowcipu. Ale kiedy ustaliła, że krawcowa nadal nie przemieniła się w wilkołaka, ruszyła prosto do cukierni państwa Cake, aby móc od razu zabrać się do robienia pysznego strudla, na którego samą myśl ciekła ślinka… a teraz okazało się, że nie mieli jabłek?

Pani Cake pokręciła głową z zaniepokojeniem, wyglądając przez otwarte okno sklepu.

- Przykro mi, ale nie mieliśmy jeszcze okazji, aby uzupełnić ich zapas. Applejack nie pojawiła się też w ciągu ostatnich dni z żadną dostawą, więc… ojej, zaraz zawiesi to do góry nogami. Przepraszam!

Cukierniczka szybko wybiegła na zewnątrz, zaś przez okno można było dotrzeć, jak zaczyna wołać do kogoś nad nią.

Widząc wyraz zamętu na twarzy Pinkie, pan Cake zaczął tłumaczyć zza lady:

- Pegazy zajmujące się renowacją właśnie przyniosły nowy szyld - (stary został zjedzony) - ale kucyk, który ma go założyć… cóż...

Jednakże to nie reakcja pani Cake była przyczyną konfuzji Pinkie. Różowa klacz mogła bez trudu dostrzec parę szarych kopytek, wiszących za oknem, a nie trzeba było geniusza by domyślić się, do kogo one należały. Pinkie pokręciła głową.

- Ale co z jabłkami? Dlaczego Applejack przestała je sprzedawać? Muszę zdobyć kilka! Mam rozpaczliwą potrzebę strudla!

- Eee, nie wiem - odparł pan Cake, zastanawiając się, czy być może to będzie jego głównym problemem dzisiejszego dnia. - Nie widziałem jej, odkąd skończyły się poprzednie zapasy.

- W takim razie sama się dowiem! - obwieściła Pinkie, stając wysoko na tylnych nogach i unosząc stanowczo prawą przednią. - Jedno jabłko dziennie trzyma doktora z dala ode mnie! I nawet mimo tego, że go lubię, bo jest śmieszny, a ta jego niebieska budka jest idealna do zabawy, to i tak nie mogę tego tak zostawić. Lecę na farmę Applejack, natychmiast! Wio, Pinkie!

Pan Cake, który miewał problemy ze snem spowodowane zamartwianiem się o to, iż zyski z jego cukierni były nieustannie uszczuplane przez pewną różową klacz ziemną, nie miał nic przeciwko jej wyjściu.

***

Gdy Pinkie Pie dotarła na farmę rodziny Apple, zastała ją wręcz buzującą od aktywności. Budowlańcy zdawali się być wszędzie, zaś dźwięki młotów, pił, wierteł, krzyki poleceń i ogólny łomot zawzięcie walczyły o miano najgłośniejszego, przy akompaniamencie licznych konwersacji w tle. To nie było w żadnym wypadku zaskakujące, jako że budowa nowej stodoły była z założenia dość głośnym zajęciem.

Pinkie pozostała jednak obojętna na całe to zamieszanie i pokonała teren budowy wesołymi podskokami. Cała jej uwaga skupiona była na próbie znalezienia Applejack, a po części także nuceniu nowej piosenki o jabłkowym strudlu, którą właśnie układała. Tekst co prawda sprawiał jej nieco trudności (w końcu niewiele słów rymowało się z wyrazem „strudel”), ale wiedziała, że prędzej czy później coś wymyśli. W końcu znalazła poszukiwaną przez siebie klacz stojącą między kilkoma kucykami, które akurat nie zajmowały się stawianiem nowej budowli. Tuż obok nich znajdowała się zaś prawdziwa karawana wozów z jabłkami.

- Hej, Applejack! - zawołała Pinkie podekscytowanym tonem, którego zwykle używała widząc jedną ze swoich najbliższych przyjaciółek.

Applejack zdała się jej nie usłyszeć, pochłonięta mówieniem do swojej lojalnej psiny, Winony.

- Liczę na ciebie, Winona - mówiła farmerka, spoglądając na swojego zwierzaka. - Masz pilnować sadu, póki nie wrócimy. Te wszystkie kucyki wyglądają na miłe i pracowite, ale dostają już odpowiednio dużą zapłatę za odbudowanie stodoły… właśnie, muszę pamiętać, żeby przeprosić babcię za upieranie się, że dodatkowe ubezpieczenie od parasprite’ów nie jest nam potrzebne... W każdym razie, nie chcę, żeby któryś z nich podkradał nam jabłka na swoje drugie śniadanie. Pilnuj po prostu, żeby nikt nie zabrał tego, co do niego nie należy, dobrze? Zwłaszcza że nie wiemy, czy nie będziemy potrzebować więcej, niż to co tutaj mamy.

Winona zaszczekała i zamerdała ogonem. Podskoczyła w górę, polizała twarz Applejack i pobiegła w stronę drogocennych drzew należących do rodziny Apple. Pomarańczowa klacz odwróciła się w stronę swojego brata i siostry, stojących obok.

- Wszystko gotowe, Big Mac? Jesteśmy już spóźnieni!

- Taaak, mamy już wszystko.

- Applejack! Hej! - zawołała znowu Pinkie, znajdując się już blisko przyjaciółki.

- Świetnie. Teraz tylko powtórzę wszystkim, co mają robić, i możemy ruszać. Apple Bloom, masz zostać w domu razem z babcią, póki nie wrócę, jasne? Jeśli będzie potrzebowała, żeby jej w czymś pomóc, masz to zrobić. Jak chcesz się bawić ze swoimi koleżankami, to będą musiały przyjść do ciebie. Kiedy mnie i Big Maca nie będzie, masz być panią domu. Um, zaczynając od teraz.

- Applejack! Halo! - zawołała znowu Pinkie, stając obok drugiej klaczy.

- Nie ma sprawy! - Mała klacz przytaknęła ochoczo, gotowa spełnić swoją nową rolę (a być może także zdobyć Znaczek za opiekę nad starszymi).

- Applejack! AJ! Ju-chu! - wołała dalej Pinkie, skacząc dookoła pomarańczowego kucyka.

Applejack westchnęła i odwróciła się w stronę swojego brata i pozostałych kucyków, które właśnie szykowały się do drogi.

- Dobra, chyba wszystko gotowe. Teraz jeszcze rzućmy tylko okiem na mapę, zanim…

- APPLEJACK!

Pyszczek Applejack został przyciśnięty do znajomej, różowej twarzy, w czasie kiedy jej imię wbijało się w jej uszy. Farmerka odsunęła się i pokręciła głową, chcąc pozbyć się dzwonienia w uszach.

- Ach! Czego chcesz, Pinkie? Spieszę się!

- Och! No to nie będę cię trzymać! - odparła polubownie Pinkie. - Zastanawiałam się po prostu, czy mogłabym sobie wziąć parę pyszniutkich jabłek, żeby przyrządzić przepyszniutki strudel! Bo widzisz, zazwyczaj, kiedy wstaję rano, myślę coś typu: „Wszamałabym sobie babeczki!”, ale najwidoczniej dzisiaj rano musiałam mieć już dość babeczek, bo w głowie latało mi tylko: „Idź i zrób jabłkowy strudel, Pinkie!”, a w Kąciku Kostki Cukru jabłka ani śladu, no to była więc oczywista oczywistość, że przyjdę tutaj po parę jabłek, i oczywiście z chęcią przyrządzę trochę strucla także tobie, jeśli...

- Wybacz, cukiereczku, ale nie da rady. Te wszystkie jabłka są już zamówione - wtrąciła Applejack. - Będziesz musiała zrobić coś innego. A teraz naprawdę muszę już...

- Ale AJ, nie mogę zrobić jabłkowego strudla bez jabłek! Nie będziesz smakował tak, jak powinien! To by było jak ciasto marchewkowe bez marchewek! Albo bułeczki z cynamonem bez cynamonu! Wata cukrowa bez waty! - Pinkie zamilkła, kiedy na pokręconą autostradę jej umysłu wjechała nowa myśl, pędząc i wyprzedzając z oszałamiającą prędkością pozostałe. - A nie, zaraz! Wata cukrowa nie jest zrobiona z waty, racja?

- Pinkie Pie, naprawdę nie mam na to czasu… - burknęła farmerka. Zmuszając się do przypomnienia sobie ubiegłotygodniowej katastrofy, dodała: - Pinkie, czy istnieje szansa, że te jabłka będą ci niezbędne do czegoś bardzo ważnego, jak na przykład ocalenia Ponyville?

Różowa klacz usiadła i podrapała się w podbródek.

- Noooo… nie sądzę… Znaczy, przychodzi mi do głowy jedna taka sytuacja, w której strudel byłby niezbędny do ocalenia naszego miasteczka, ale chyba dałoby radę po prostu pomalować wtedy Snipsa i Snailsa na metaliczny zielony i uzyskalibyśmy ten sam efekt...

- Skoro tak, to przykro mi, ale nie możesz ich dostać, cukiereczku. Musimy je zawieźć do Fillydelphii… był tam nalot parasprite’ów i tamtejszym kucykom oberwało się tak samo mocno jak nam, zanim Księżniczka Celestia się ich pozbyła, i teraz zostali praktycznie bez jedzenia. Wysyłamy im awaryjne racje, bo nam się ostało dość sporo żywności, dzięki temu, że te paskudy zeżarły wszystko inne przez zaklęcie Twilight. Więc te jabłka są nietykalne - wyjaśniła farmerka. Widząc pełną rozpaczy minę przyjaciółki, uśmiechnęła się i poklepała ją po grzbiecie. - Nie smuć się, Pinkie. Nie wiem, czy nie będziemy potrzebowali więcej jabłek, ale chyba możesz sobie wziąć z sadu tyle, żeby ci starczyło na strudel. Tylko będziesz musiała je sobie sama zebrać.

Pinkie momentalnie się rozchmurzyła i przytuliła ziemną klacz.

- Świetniście! Dzięki, Applejack, jesteś najlepszejszą przyjaciółką na świecie! - Pinkie oddaliła się w radosnych podskokach, a farmerka w końcu mogła wrócić do ostatnich przygotowań przed wyruszeniem.

***

Ponyville nie było małym miasteczkiem, ale nie wpływało też w znaczący sposób na życie w Equestrii. Nie licząc nieco większego zainteresowania ze strony Celestii (spowodowanego tylko tym, iż w mieścinie rezydowała jej wierna uczennica), Ponyville nie oferowało niczego, co przyciągałoby uwagę reszty kraju. Canterlot oraz Manehattan były dużymi miastami, Appleloosa powoli się rozwijała, Cloudsdale zajmowało się wytwarzaniem oraz kontrolowaniem pogody, a także organizowało zawody lotnicze. Wiele było w Equestrii miejsc, które zdobyły uznanie i sławę, lecz Ponyville było jedynie jednym z wielu miasteczek, skutecznie ignorowanych przez resztę kucykowej populacji. Jeśli jednak miałoby się stać z jakiegoś powodu sławne, to powodem tym najpewniej byłyby jego wspaniałe jabłkowe sady.

Członkowie klanu Apple należeli do najbardziej utalentowanych oraz oddanych pracy farmerów w całej Equestrii. Posiadali oni dar zachęcania ziemi do wydania plonów, byli silni i pracowici, a także odznaczali się silnymi więziami rodzinnymi, z którymi mogła konkurować jedynie ich miłość do zwierząt oraz roślin. Miłość tak kultywowana i wspaniała, że te kucyki mogły równie dobrze nazywać się matkami oraz ojcami dla swoich drzew, krów, świń i wszystkiego innego, czego doglądali na swych farmach.

W rezultacie, sady jabłkowe położone na całym tym terenie były bujne i sprawdzone, stanowiąc jedno z największych - a być może nawet największe - źródło jedzenia dla kucyków, a do tego bezsprzecznie najbardziej smakowite. Zaś ze wszystkich farm rodziny Apple, to właśnie ta znajdująca się pod opieką Applejack oraz Big Maca była jedną z najwspanialszych. Oczami każdego pegaza, któremu zdarzyło się tędy przelatywać, można było dojrzeć nieprzeniknioną masę koron drzew, zwarte morze listowia, falujące z każdym ruchem wiatru i kryjące w swych zielonych grzywaczach niezliczone ilości jabłek. Patrząc zaś oczami kucyka ziemnego bądź jednorożca, sad był niczym niekończący się tłum grubych, odzianych w korę wież, stale, lecz nie jednolicie rosnących w górę, z których szczytów wiły się na boki masy zieleni, mieszające i łączące się ze sobą, tworząc w ten sposób naturalne sklepienie. Czy ze względów praktycznych czy estetycznych, sad ten był, krótko ujmując, wyjątkowy.

Pinkie Pie, rzecz jasna, miała to wszystko głęboko pod ogonem. Ona chciała tylko parę jabłek. Wrzuciłem ten opis, bo uznałem, że jest bardzo klimatyczny, no i może ktoś doceni też dzięki temu scenerię, skoro ta różowa franca najwyraźniej nie potrafiła.

Pinkie kłusowała radośnie w stronę pierwszego dojrzanego przez nią drzewka, trzymając w pyszczku wielki kosz, który zagłuszał lekko jej nucenie. Klacz położyła pojemnik pod gałęziami jabłoni w miejscu, które uznała za nadające się do tego jak każde inne. Nie miała w zamiarze złapać od razu jak największej ilości jabłek, kiedy te spadną; jeśli któreś nie wpadną od razu do koszyka, zawsze mogła je potem pozbierać z ziemi.

Nim jednak zdołała przyjąć odpowiednią pozycję do kopania drzew, stała się świadoma obecności kolejnego głosu, który dołączył do jej nucenia. Jednakże ten głos nie brzmiał dobrze. Było to prostu niskie, monotoniczne dźwięczenie, nie mające żadnego zamiaru dostosować się jej do jej własnej melodii tudzież tonacji. Uradowana, że ktoś chce nucić wraz z nią, choć nie do końca zadowolona z jakości jego wysiłków, Pinkie odwróciła się, by zobaczyć, z kim ma do czynienia oraz udzielić mu krótkiej lekcji muzyki. Zobaczyła za sobą Winonę, znajdującą się w odległości kilku kopyt od niej; psina stała na lekko ugiętych nogach, z uszami oklapniętymi na tył głowy. Jej oczy, zwykle świecące tak jasno przyjacielskim entuzjazmem, były pełne skupienia i zamglone wrogością. Do Pinkie dotarła nagle możliwość, że być może dochodzący od Winony dźwięk nie był nieudaną próbą dołączenia do nucenia piosenki, lecz najprawdziwszym, nerwowym warczeniem.

- Um, cz-cześć, Winona - przywitała się różowa klacz, cofając o parę kroków. - Właśnie… właśnie chciałam zebrać… kilka jabłek… na strudel… M-może chcesz mi pomóc? Chętnie się z tobą… podzielę… wiesz… poczuj radość dzielenia, jak to mawiają…

Winona nagle zaszczekała. Głośno i nieprzyjemnie. Pinkie podskoczyła ze strachu, a następnie zaczęła odruchowo uciekać. Psina ruszyła za nią, goniąc kucyka między jabłoniami i cały czas szczekając.

- Czekaj, Winona! Mogę to wyjaśnić! - wykrzyknęła Pinkie, gdy jej spanikowany umysł uprzytomnił sobie, że Applejack nakazała swemu zwierzakowi pilnować, by nikt nie zbliżył się do jabłoni. - Applejack powiedziała, że mogę sobie wziąć kilka jabłek! Na strudel! Naprawdę!

Winona wyraziła swój sceptycyzm dla tej historyjki poprzez ostrzegawcze kłapnięcie zębami tuż przed szaleńczo uciekającym zadkiem Pinkie. Różowa klacz przyśpieszyła.

Fakt, iż Applejack uważała Winonę za doskonałego psa pasterskiego był w pełni uzasadniony, jako że psina była świetnie wyszkolona pod tym względem. Niezależnie od tego, czy chodziło o zgonienie stada oznaczonych byków, czy pojedynczego, przerażonego kucyka, mały czworonóg był ekspertem w zakresie kierowania swego celu dokładnie tam, gdzie chciał. Winona odbijała nieustannie w lewo i prawo, aby utrzymać ofiarę na prostym kursie, a także markowała zbliżenie się z odpowiedniej strony, jeśli chciała, aby goniony skręcił.

Najważniejsze w tym wszystkim było utrzymanie celu zbyt spanikowanego, aby się tego domyślił - Winona była małym psem, niezdolnym do fizycznego pokonania większości ganianych przez nią stworzeń, więc siła jej szczekania musiała znacznie przewyższać siłę gryzienia. Drugą istotną rzeczą było utrzymanie celu w świadomości, że pościg był tylko i wyłącznie tym - pościgiem. Tak długo, jak długo uciekinier był przekonany, że Winona po prostu za nim goni, koncentrował się on jedynie na utrzymaniu jak największej odległości od niej. Gdyby zdał sobie sprawę, że to ona tak naprawdę kieruje jego biegiem, oparłby się jej staraniom.

Na szczęście Pinkie Pie, choć nieustraszona w obliczu prawdziwie niebezpiecznych i strasznych rzeczy, była równie podatna na nagły, nerwowy zamęt jak każdy inny kucyk, i bezbłędnie podążała za sygnałami Winony. A nawet lepiej - przez większość pościgu cwałowała ona z łbem odwróconym w stronę swej prześladowczyni, nie patrząc, dokąd biegnie. Nawet się więc nie zorientowała, kiedy, pędząc na oślep, wpadła prosto w niewielki, śliski i błotnisty rów, przez który płynął wąską strużką strumyczek.

Winona powoli i dumnym krokiem zeszła w dół koryta, uradowana widokiem rezultatu swoich działań: zuchwały imprezowy kucyk, osadzony w środku grząskiego bagna, z grzywą splątaną błotem. Psina zaszczekała sympatycznie i polizała kilka razy twarz Pinkie, aby pokazać, że nie żywi wobec niej żadnej urazy. W końcu Winona lubiła Pinkie. Była śmieszna. Następnie mały zwierzak odwrócił się i ruszył z powrotem do sadu. Pinkie wydostała się z bagna, mamrocząc pod nosem coś o złośliwie złośliwych kundlach, które były nieposłusznymi nieposłuchaczami. Cóż, potrzeba było ZNACZNIE więcej, żeby powstrzymać Pinkie Pie. Jeszcze zdobędzie te jabłka!

- Skoro tak chcesz się bawić, Winona, to się zabawmy!

***

Pani Cake powiedziała kiedyś Pinkie, że najprostsze pomysły są najlepsze. Cukierniczka doradzała wtedy Pinkie, aby ta trzymała się danego jej przepisu na ciasteczka czekoladowe i nie próbowała eksperymentować z dodatkowymi składnikami. I choć różowa klacz postanowiła mimo wszystko trzymać się wtedy swojego planu i stworzyć pierwsze w Equestrii - i ostatnie, jeśli pani Cake miała w kwestii coś do powiedzenia - ciasteczka z jalapeño, zrozumiała kryjącą się za tymi słowami mądrość i po dziś dzień ją pamiętała. Prostota przede wszystkim.

I właśnie z tego powodu ubierała teraz grymaśnego aligatora w mały frak.

Dystrakcja - taka była nazwa tej gry. Pinkie Pie chichotała i chachała, kiedy mozolnie wciskała czarny strój wieczorowy (kompletny frak, rzecz jasna - ten plan wymagał tego, co najlepsze!) na Gummy’ego, od czasu do czasu przerywając swoją pracę, aby pogłaskać go w głowę bądź uroczo przytulić, pomimo - czy też z powodu - jego wiercenia się i prób pochłonięcia w całości lewej przedniej nogi klaczy. Pinkie zdołała już odziać swego podopiecznego w koszulę, spodnie, pas, skarpetki, krawat, spinki do mankietów, rękawiczki oraz cylinder (przymocowany cienkim drucikiem, owiniętym wokół głowy Gummy’ego). Kiedy założyła w końcu marynarkę, pozostał już tylko końcowy akcent: czarno-białe, skórzane buty do stepowania.

Pomysł ten narodził się w jej głowie po upokarzającej kąpieli błotnej, jaką sprawiła jej Winona. Pinkie wróciła do domu, aby wziąć kolejną kąpiel, tym razem z udziałem wody i mydła, oraz by obmyślić plan przemknięcia się obok stróżującego psa. I właśnie wtedy, gdy tak leżała w wannie, zanurzona w ciepłej wodzie, uderzył ją przebłysk inspiracji:

Ciało zanurzone w wodzie traci na ciężarze tyle, ile waży wyparta przez nie ciecz!

Co ważniejsze jednak, zabolała ją łopatka, a Gummy wynurzył się spod wody, zaciskając swoje miękkie żuwaczki idealnie na szyi Pinkie. Wtedy też miłośniczka imprez wszelakich uświadomiła sobie, iż może wykorzystać swojego zwierzaka celem odwrócenia uwagi Winony, by móc w międzyczasie wykraść kilka jabłek. A cóż mogło przykuwać uwagę bardziej niż stepujący aligator? Nawet niebanalny umysł Pinkie Pie posiadał dostateczny kontakt z rzeczywistością aby zdać sobie sprawę, iż takie widowisko byłoby po prostu zbyt zajmujące, by móc oderwać od niego wzrok.

- Eureka! - wykrzyknęła, chwytając Gummy’ego i pędząc w stronę sadu.

- Doskonale! - wykrzyknęła znowuż, ukończywszy nakładanie na tylne kończyny małego gada najważniejszego elementu planu, czyli wydających stukliwie stukający dźwięk butów. Chwyciła Gummy’ego i przyłożywszy jedno nadpęcie do czoła, poczęła obserwować teren sadu, skryta w jednym z większych krzaków na jego obrzeżach. Winona siedziała na zadku w niedalekiej odległości od nich, kręcąc powoli głową i śledząc cały perymetr. Psina stopniowo zataczała koła wokół całego sadu, zatrzymując się co jakiś na jakieś dziesięć-piętnaście minut, aby dokładniej przyjrzeć się okolicy, po czym ruszała dalej. Winona właśnie kończyła jedną z takich obserwacji, co znaczyło, że Pinkie musiała działać błyskawicznie.

Dając pokaz niesamowitej szybkości, Pinkie wybiegła w stronę psiaka, gdy ten patrzył w przeciwnym kierunku, położyła Gummy’ego, i w kolejnym szybkim zrywie wróciła do swej krzaczastej kryjówki. Następnie wystawiła z niej lekko głowę, obserwując bacznie.

Winona, dosłyszawszy wiele mówiący odgłos kucyka pędzącego z jednego miejsca na drugie, spojrzała za siebie i zaczęła obserwować Gummy’ego z zainteresowaniem, które mógł wywołać jedynie aligator ubrany niczym sam Fred Astaire.

Chichocąc radośnie z powodu doskonale działającego planu, Pinkie wyszła z krzaka i zaczęła się skradać na koniuszkach kopyt, w czasie kiedy dwójka zwierzaków przechylała głowy, lustrując się nawzajem. Kiedy oddaliła się nieco od Winony, klacz zaczęła w spokoju kłusować w stronę miejsca, w którym zostawiła przedtem koszyk. Udało się jej odwrócić uwagę psa, była u swego celu, a już wkrótce miała opuścić sad, niosąc ze sobą koszyk pełen świeżych, soczystych owoców. Już niemal czuła smak strudla!

Lecz Pinkie zapomniała o jednej niezwykle istotnej kwestii, pojedynczej, uniwersalnej mądrości, niezaprzeczalnej prawdzie, która, ujawniona, wieszczyła rychły i gwałtowny koniec jej genialnej strategii:

Aligatory nie potrafią stepować.

Niezależnie od poziomu dziwności założonego ubioru, mały gad nie robiący nic więcej poza staniem i gapieniem się przed siebie, nie przyciąga uwagi na zbyt długo. Pinkie ledwie zdołała położyć swój koszyk na owoce na ziemi, kiedy zauważyła pędzącą w jej kierunku Winonę, szczekającą głośno niczym burza z piorunami. Różowa klacz znowu zaczęła uciekać w panice przed zwierzakiem Applejack. Kiedy przebiegały obok Gummy’ego, ten kłapnął szczęką, chwytając się ogona swej właścicielki i dołączył do gonitwy, trzepocząc na wietrze niczym zielono-czarno-biała chorągiewka. Uciekinierka oraz jej pasażer na gapę mknęli krętą drogą przez pola, wzgórza i doliny, aż w końcu Winona uznała, że ma już dość tej zabawy i ponownie skierowała Pinkie Pie w stronę bagnistego rowu.

Pinkie zmarszczyła brwi, wynurzając twarz z bagna. Jej humor nie poprawił się nawet wtedy, kiedy Winona podeszła ku niej i kilkoma liźnięciami po twarzy podziękowała za wspólną zabawę. Stan jabłek nadal wynosił zero, zaś stan wydatków zwiększył się o rachunek z pralni, do której trzeba będzie oddać ubiór Gummy’ego. Sytuacja wymagała nowego podejścia.

***

Pinkie uśmiechnęła się pod nosem, kładąc na ziemi wielką, drewnianą deskę, tuż obok małego lusterka, przy którym leżała także miękka, różowa poduszka. Klacz była zaskoczona, że ten pomysł nie przyszedł jej do głowy wcześniej. W końcu opierał się na prostych, matematycznych faktach:

1. Jabłka rosną wysoko na gałęziach drzew.
2. Winona strzeże jabłoni.
3. W całej historii zawodów o miano Najlepszego Młodego Lotnika, żaden pies nigdy nie wygrał.

Konkluzja była więc oczywista: psy kiepsko latają. Pinkie pomyślała, że w sumie ma to sens, ze względu na brak skrzydeł u tychże stworzeń. A zatem nowa strategia różowej klaczy zakładała ominięcie Winony górą i dostanie się prosto do samego źródła owoców.

Imprezowa klacz ostrożnie umiejscowiła deskę (pożyczoną od pobliskich robotników) na słusznych rozmiarów kamieniu, który znajdował się w pobliżu sadu, a który będzie jej służył za punkt podparcia dla jej naprędce skonstruowanej dźwigni. Chwyciła w zęby ołówek i spisała kilka obliczeń na temat potencjalnych prędkości, trajektorii, kątów startu, kierunku wiatru, oporu powietrza, odchyleń biorących pod uwagę niedoskonałość kamienia i innych naukowych bzdetów. W końcu wprowadziła kilka ostatnich poprawek w kwestii położenia deski, a następnie usiadła na jej końcu i czekała.

O tej porze dnia, Rainbow Dash była w pełni formy. Słoneczko Celestii widniało wysoko na nieboskłonie, zaś jego ciepło, wraz z obligatoryjną przedpołudniową drzemką, zapewniły pegazowi taką nadwyżkę energii, której nie wyczerpią obowiązki pogodowe (nie żeby Rainbow nie zamierzała czekać do ostatniej chwili, aby w ogóle dać im na to szansę). Tak więc była to pora, o której można było obserwować tęczowogrzywą mknącą po niebie nad Ponyville oraz jego okolicami, ćwiczącą wszelkiego rodzaju zdumiewające akrobacje, wprawiające w zachwyt każdego, kto miał szczęście zerknąć na niebo w odpowiedniej chwili. Skrzydlata klacz miała w zwyczaju okrążyć cały obszar okolicy miasteczka, jako że w poszczególnych miejscach pojawiały się subtelne różnice w troposferze i stratosferze, a ona pragnęła latać mistrzowsko w każdych warunkach. Tak więc gnała po niebie, kręcąc się, wirując, skręcając, obkręcając i systematycznie dodając gazu.

Pinkie Pie uśmiechnęła się, dostrzegłszy swoją wielobarwną przyjaciółkę w oddali, mknącą po niebie w kierunku sadu. Obserwowała ze zwyczajowym dreszczykiem, jak Rainbow Dash wykonuje wymagającego niewiarygodnych prędkości i zręczności akrobacje, zachwycając się, jak bardzo czadowy i odlotowy jest niebieski pegaz. Kiedy Dash zaczęła się zbliżać, Pinkie chwyciła w zęby małe, okrągłe lusterko i podniosła. Czekała, aż pegaz znajdzie się w odpowiedniej odległości, a następnie przechyliła swoją głową, ustawiając zwierciadełko pod iiiidealnym kątem.

Rainbow Dash poczuła się nagle kompletnie oślepiona przez natrętny błysk, niezdolna móc zobaczyć cokolwiek poza nim. Czuła się, jakby patrzyła prosto w słońce! Odwróciła głowę, chcąc zmienić kierunek lotu, ale światełko podążyło za nią. Nie mogła mu uciec, nie widziała, dokąd leci i została kompletnie wybita z rytmu. Zbyt spanikowana i zdezorientowana, by się skupić, nie mogąc rozróżnić góry od dołu, zaczęła pikować w stronę ziemi.

Jako że nieplanowane i bolesne lądowania nie były jej obce (choć rzadko się zdarzało, by pomagał jej w tym ktoś z zewnątrz), Rainbow Dash krzyknęła co sił w płucach:

- Uwaga tam na doleeeee!

Widząc, iż skrzydlata klacz oddała się (niechętnie) nurkowaniu, Pinkie odrzuciła lusterko, podniosła różową, puszystą poduszkę i umiejscowiła ją na drugim końcu wielkiej deski.

Rainbow Dash przygrzmociła w poduchę, wbijając ją wraz z deską do ziemi. Kiedy jej zdezorientowane oczy wywijały młynka, wydawało jej się też, że przytępiony zmysł słuchu wychwycił, jak ktoś krzyczy:

- Dzięki, Rainbow Daaaaasssshhhh!

- Uhhhhbbbgghhrruuuhh - odpowiedział pegaz, co znaczyło mniej więcej: „Nie ma za co. Jeśli będziesz potrzebować znów mojej pomocy, to znajdziesz mnie tutaj, bo właśnie miałam niezłą kraksę, na tyle mocną, że aktualnie nie jestem nawet pewna, gdzie i kim jestem. Nie sądzę też, bym była w stanie podnieść się w przeciągu kilkudziesięciu kolejnych minut. Ale przynajmniej poduszka jest wygodna”.

Pinkie Pie mknęła po niebie w stronę sadu, z prędkością, która zdumiałaby samą Rainbow Dash, gdyby ta nie była aktualnie zajęta podziwianiem gwiazd krążących wokół głowy. Tym razem Winona nie mogła jej powstrzymać!

W trakcie lotu, Pinkie miała dwie przenikliwe myśli. Pierwsza brzmiała: „Dajcie mi punkt podparcia, miejsce do stania i Rainbow Dash pikującą w dół na złamanie karku pod niemożliwym do poderwania się kątem, a zastrudeluję świat!”

Druga przenikliwa myśl, który nadeszła tuż po pierwszej, była znacznie krótsza: „Drzewa są twarde”. Grawitacja ociężale odkleiła naleśnikowego kucyka z niewielkiego wgniecenia, jakie stworzył on w pniu jabłoni, kilka stóp pod listowiem, w które celował, pozwalając mu opaść na ziemię pod postacią oszołomionej, bezkształnej masy. Winona, która podążała za lotem Pinkie po ziemi, delikatnie weszła pod klacz, pomagając jej wstać. W czasie kiedy oczy Pinkie wirowały dziko, a umysł próbował poskładać się do kupy, psina spokojnie zaprowadziła ją błotnistego rowu i pozwoliła stoczyć się do szlamu, aby tam doszła do siebie.

***

Z notatnika Pinkie Pie:

WERYFIKACJA

Droga Pinkie,

tak jak prosiłaś, przejrzałam twoje równania. Doceniam twoją dokładność i wzięcie pod uwagę każdej możliwej zmiennej. Jednakże zamiast użyć cyfr, przypisałaś każdej z nich różne wyrazy dźwiękonaśladowcze. „Zip + Wzium x (Łiiii - Ziuut)”NIE JEST równaniem mających cokolwiek wspólnego z aerodynamiką. Dodatkowo, trajektoria lotu jest oznaczona jedynie poprzez nagryzmolony szkic twojej postaci, z jabłkiem zamiast głowy. Wybacz, ale żadna ilość korekty z mojej strony nie pomoże ci uzyskać z tych danych realnych wyników.

z poważaniem,

Twilight Sparkle

***

Przejście po ziemi było właściwym rozwiązaniem. Problemem była jedynie zastosowana metoda. Pinkie zbytnio polegała na prostych narzędziach, które miały trzymać ją poza zasięgiem Winony. I to był błąd. Podstawowe osiągnięcia nauki nie były wystarczające dla tego zadania. Musiała użyć bardziej rozwiniętej technologii, scalić się z narzędziem. Użyć nauki, aby wzmocnić swe możliwości, uczynić się kimś więcej niźli tylko kucykiem. Ciało i metal połączą się i staną jednością. Stal wzmocni jej siłę, umożliwi dokonywanie rzeczy, do których niezdolne było ograniczone ciało, owijając się wokół jej mięśni, by je nieustępliwie wspierać. Pinkie stanie się po części kucykiem… a po części maszyną.

- Ojoj, skoczne! - wykrzyczała, spoglądając na swoje kopytka, do których przymocowane były sprężyny.

Klacz wykonała próbny podskok, a kiedy znowu spadła na ziemię, metalowe spirale pod jej nogami zaabsorbowały siłę uderzenia, zginając się, po czym wystrzeliły ją znowu z powrotem w powietrze.

- Łiiii! - krzyknęła radośnie. Jako iż różowa klacz już była profesjonalistką, kiedy przychodziło do skakania - była to w końcu preferowana przez nią metoda podróżowania - szybko nauczyła się kontrolować siłę oraz wysokość wyskoków, i poczęła hopsać w stronę sadu.

Kiedy tylko Pinkie dotarła na miejsce, wiedziała już, że zwyciężyła. Winona spojrzała na zbliżającą się, skaczącą sylwetkę, po czym pobiegła w stronę budowanej stodoły. Bez wątpienia pojęła, że nie ma żadnych szans w walce z kucykowym cyborgiem i zaczęła uciekać w rozpaczy.

Z każdym skokiem, Pinkie widziała jak soczyste, czarujące owoce są coraz bliżej. Wpierw były jedynie małymi, czerwonymi punkcikami, skrytymi pośród gęsto otaczających je zielonych liści. Po dwóch kolejnych skokach przybrały już wyraźne kształty, co tylko wzmocniło ich zew. Cztery odbicia później były już tak blisko, iż usta Pinkie zaczęła wypełniać ślinka, gdy klacz zaczęła je mentalnie obierać i przyrządzać jeszcze w tych samym miejscach, w których teraz wisiały na gałęziach. Jeszcze tylko pięć podskoków, a jabłka będą jej. Cztery. Trzy. Dwa. Trzy. Cztery. Pięć. Sześć.

Zdając sobie nagle sprawę, iż upragniony cel powoli oddala się od nieustannie wznoszących się i opadających oczu, Pinkie rozejrzała się, próbując znaleźć przyczynę nagłego odwrócenia kierunku skakania. Była zwrócona w dobrą stronę, odpowiednio nachylona i ustawiona, Rainbow Dash nie utworzyła w jej otoczeniu żadnego tornada w ramach zemsty… Została więc tylko jedna możliwość.

Maszyny zbuntowały się przeciwko niej i znalazły poza kontrolą.

Panikując z powodu zdrady mechanicznych ulepszeń oraz tego, że jej ciało stanie się teraz podporządkowanym ich woli narzędziem nadchodzącego powstania, próbująca walczyć ze sprzeniewierzonymi sprężynami z materaca Pinkie kompletnie nie zauważyła małego, brązowego psa, trzymającego w pyszczku czerwony magnes w kształcie litery „U” i idącego w tył w takim samym tempie, co skacząca klacz. Gdy Pinkie zaczęła wykrzykiwać heroiczne słowa sprzeciwu w stosunku do swoich rzekomych mechanicznych władców i próbowała wydostać się z ich objęć (co nie przychodzi łatwo, gdy ktoś cały czas się majta w powietrzu), Winona spokojnie kierowała się znajomą ścieżką, zatrzymując się w końcu przy równie znajomym, błotnistym bajorku. W czasie gdy Pinkie nadal się rozpaczliwie odbijała, Winona szybkim ruchem głowy wrzuciła magnes w bagno. Sprężyny podążyły jego śladem, a wraz z nimi Pinkie.

Będąc w końcu na dłuższy czas w jednym miejscu, różowogrzywa uwolniła się z sideł swych spiralnych porywaczy i wymierzyła im od razu karę, topiąc ich najgłębiej jak potrafiła w szlamie. Ciężko dysząc, zarówno z wysiłku jak i przerażającej myśli, że w Equestrii niemal nie wybuchła rebelia maszyn, Pinkie wyczołgała się z błota. Pora wracać do deski kreślarskiej.

***

Przejście górą nie zadziała.

Pinkie Pie była zaznajomiona z wyrażeniem: „Jeśli coś nie powiedzie się za pierwszym razem, to spróbuj jeszcze raz, i jeszcze raz”. Dlatego też na początku nie rezygnowała z dalszych prób minięcia psa górą. Wpierw wykorzystała huśtawkę, a potem sprężyny. Żadna z tych rzeczy nie zadziałała.

Jej kolejną próba opierała się na czymś znacznie jej bliższym - obwiązaniem się wokół tułowia sznurkami z balonami, które uniosły ją na wysokość drzew. Już wydawało się, iż ten sposób zadziała, ale okazało się, że Winona, jak na psa, radzi sobie zdumiewająco dobrze z dmuchawką.

Ostateczna „próba” odbyła się z użyciem jej domowej maszyny latającej, na której zamierzała przylecieć do sadu. Winona nie zdołała powstrzymać zwariowanego konstruktu, ale Pinkie odkryła, iż ona sama nie była w stanie osiągnąć też przez nią zamierzonego celu - wszystkie jej cztery kończyny były zajęte niezbędnym pedałowaniem, co znaczyło, że choć klacz była bliżej owoców niż wcześniej, nie mogła ich ani strącić, ani zebrać w powietrzu. Nie dała rady chwycić żadnego w zęby, bo podlecenie tak blisko groziło zahaczeniem skrzydłami maszyny o gałęzie. A na to nie miała ochoty: naprawa tego ustrojstwa po niedawnej kraksie, której winna była Gilda, była prawdziwą mordęgą. Po kilku minutach bezowocnych (dosłownie) wysiłków, różowa wynalazczyni odleciała, pokonana. Po ostrożnym wylądowaniu w Ponyville, odszukała bagno i sumiennie się w nim wytarzała. Porażka jakoś zdała się jej niekompletna bez tego elementu.

Wtedy uświadomiła sobie, że droga powietrzna była skazana na niepowodzenie. Lecz ten fakt pozwolił Pinkie wymyślić nowy plan.

- Um, Pinkie, nadal nie rozumiem - ćwierknęła cicho Fluttershy, patrząc na kucyka stojącego w progu jej chatki.

- To proste! Jak mówiłam, mój problem wygląda tak, że mam na jabłko smak, lecz zdobyć je mi się nie darzy, kiedy Winona stoi na straży, a będzie tak jeszcze długo stała, bo Applejack wyjechała! Więc muszę być cwana, jeśli moja ma być wygrana, bo przez upartego pudla nie mogę zrobić strudla! - wyjaśniła Pinkie. - Taniec też powtórzyć?

- Tą część zrozumiałam - odparła żółta klacz. Poczęła się zastanawiać, czy powinna wytłumaczyć przyjaciółce naturę psiej rasy, lecz zrezygnowała z tego pomysłu, gdyż wymagałoby to od niej większej ilości mówienia, niż jest to konieczne. Poza tym, Pinkie pewnie i tak nie byłaby zainteresowana. Może nawet by ją to znudziło. A tego Fluttershy nie chciała zrobić. Nie wspominając już o tym, że Pinkie mogła mieć ciekawsze rzeczy do robienia pod drzwiami jej chatki, niż rozmawianie o takich kwestiach. Fluttershy nie chciała się narzucać. Prawdę mówiąc, samo kontynuowanie tego zdania mogłoby być niezręczne dla jej przyjaciółki, i to w dodatku tuż po tym, jak ta przeszła całą tą drogę, aby stanąć przed jej drzwiami. Fluttershy uznała, że najlepiej będzie po prostu całkowicie zamilknąć.

Pinkie Pie czekała na dalszą wypowiedź skrzydlatej klaczy, lecz ta jedynie stała w miejscu, wyglądając dość nieswojo.

- Więęęc… - przemówił w końcu ziemny kucyk. - Czego nie zrozumiałaś?

- Och! Cóż, rozumiem, że potrzebujesz jabłek i że Winona nie pozwala ci ich zerwać, ale co ja mogę niby zrobić, żeby ci z tym pomóc?

- Nic takiego! Po prostu pożycz mi twojego Angela na jakiś czas!

Słysząc swoje imię, biały królik podkicał w stronę drzwi i wskoczył na grzbiet swej właścicielki, która właśnie zaczęła odpowiadać:

- Och… No nie wiem… Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł...

- Proszę? Tak słodko proszę? Proszę posypane cukrem? I z wisienką? I bitą śmietaną i posypką i orzeszkami i lukrem i czekoladą i lizakiem oblanym miodem i wypełnionym pianką oraz truskawkowym, musującym proszkiem, który tak łaskocze w język?

- Po prostu… on jest bardzo delikatny. To może być dla niego nieco za dużo… - nalegała Fluttershy.

Angel uważał się z kogoś w rodzaju rebelianta, łaknącego wolności i uwolnienia spod jarzma dyktatorki, która permanentnie więziła go w żelaznym uścisku. Widząc więc okazję na chwilę wytchnienia od tulaśnej tyranii Fluttershy, królik uniósł nogę i zaczął nią gwałtownie tupać w grzbiet żółtej klaczy.

- Och - jęknęła Fluttershy, spoglądając na podopiecznego, który wbił w nią wzrok. - Angel chyba się zgadza ci pomóc. Ale nadal uważam...

- Przecież go nie zepsuję, obiecuję! Zaopiekuję się nim! Poza tym, potrzebuję go tylko na jakąś godzinę - zapewniła radośnie Pinkie, cały czas podskakując w miejscu.

- Noo…

Angel rozwiązał tę kwestię sam, zeskakując ze swej uroczej nadzorczyni i stając obok Pinkie Pie.

- Skoro tak, to chyba w porządku - powiedziała Fluttershy, nawet jeśli wyglądała na jeszcze bardziej zaniepokojoną niż wcześniej.

- Yay! Dalej, Angel, idziemy zwędzić trochę owoców! - wykrzyknęła Pinkie.

- Upewnij się, żeby się nie przemęczał. Ale żeby zażył też trochę ruchu! I postaraj się, aby wrócił na obiad. I nie daj mu skubać żadnych nietypowych roślin. Czy potrzebujesz apteczkę? Mogę dać ci jedną. Pamiętaj, Angel, żebyś się rozejrzał, zanim przejdziesz przez ulicę. I nie rozmawiaj z obcymi. I nie jedz nic przed obiadem! Ale nie chodź też głodny. Może zrobić ci przekąskę na drogę? Mam pyszną nać selera. Może powinnam ją zabrać i iść z wami…

Mając już tego serdecznie dosyć, Angel podskoczył, chwycił za klamkę i zatrzasnął drzwi. Nastała chwila ciszy, po czym zza zamkniętego wejścia dobiegł przytłumiony, zrezygnowany głos Fluttershy:

- Bawcie się dobrze.

Zdobywszy swoją sekretną broń, Pinkie zawołała radośnie:

- Do sadu, kumie! - Po czym zaczęła kicać w kierunku Jabłkowych Akrów, z Angelem hopsającym za nią.

***

- Dobra, plan jest taki - obwieściła władczo Pinkie. Kucyk i królik ukryli się w jakiś krzaczorach na obrzeżach sadu. Pinkie miała założony na głowie kask budowlany i zmrużonymi oczami wpatrywała się w jabłonie, będące tak blisko, a jednocześnie tak daleko. Angel spoglądał na klacz, rozmyślając, jak mocno musiałby walnąć w ten hełm, aby chroniona przezeń głowa cokolwiek odczuła.

- Próbowałam ominąć ją górą, ale nie da rady. Więc przejdziemy dołem! Musisz wykopać tunel stąd aż do centrum sadu. Przemkniemy się tuż pod nosem Winony! I całą jej resztą. A kiedy już tam będziemy, podkopiesz się prosto pod drzewo. Ja wtedy wyskoczę, zasadzę kopa w pień i wskoczę z powrotem. A wszystkie jabłka wpadną prosto do dziury! Nawet jeśli Winona będzie wtedy przechodzić w pobliżu, to nas nie zauważy! To będzie szybki, słodki łup! I jak, partnerze, wchodzisz w to?

Angel namyślał się przez chwilę, po czym wyciągnął do przodu łapkę, unosząc jeden z pazurków w górę. Następnie wskazał nim kilka razy na siebie.

- Że co? Twoja dola? Chcesz udziału w łupach? - zdumiała się Pinkie.

Angel przytaknął.

- Um… wyprawię ci kiedyś imprezę?

Tak jakbyś tego i tak nie zamierzała zrobić! Angel pokręcił głową.

- No to może… będę ci wisiała przysługę! Darmowy Pinkie Psikus, do użycia na kim chcesz!

Ta propozycja brzmiała już bardziej kusząco, ale koniec końców Angel ją także odrzucił. Sam doskonale radził sobie w dziedzinie dręczenia innych.

- Też nie? Hmm. O, wiem! Może dam ci trochę strudla, który chcę zrobić z tych jabłek?

W oczach królika pojawił się błysk. Choć zwyczajowo bardziej lubił surową roślinność, najedzenie się ciasta przed obiadem z pewnością zaniepokoiłoby tę żółtą burczymuchę. To jej pokaże! Co dokładnie miałoby jej pokazać, tego Angel nie wiedział, ale był zbytnio pochłonięty myślą o podkreśleniu swojej niezależności, aby przejmować się takimi szczegółami.

- No to stoi, partnerze! - wykrzyknęła Pinkie, przybijając z królikiem kopytkowo-łapkową szóstkę. Klacz nie zamierzała mówić, że i tak planowała upieczenie takiej ilości strudla, aby móc podzielić się nim z jej przyjaciółmi i ich rodzinami, więc biały futrzak pewnie i tak dostałby kawałek.

Po zademostrowaniu szybkiego zmarszczenia brwi, wyrażającego dezaprobatę z powodu wigoru, jaki Pinkie przyłożyła do przybicia jego łapki, Angel podskoczył, obrócił się w powietrzu o sto osiemdziesiąt stopni, i zanurkował w glebę. Jego przednie kończyny stały się zamazanymi smugami szaleńczych ruchów, kiedy zaczął się przekopywać w tempie, którego zazdrościłby mu każdy diamentowy pies. Pinkie zachichotała i wskoczyła do dołu za kłopotliwym zwierzakiem.

Proces przekopywania się przebiegał stałym tempem, na tyle szybkim, że klacz musiała cały czas być w ruchu, aby nadążyć za małym górnikiem, ale jednocześnie na tyle wolnym, że wymagało to od niej jedynie spokojnego kłusu. Sama nie miała za wiele do roboty, poza świeceniem tu i tam lampką przymocowaną do swojego kasku i podziwianiem oferowanych przez ziemię, kamienie, korzenie, glebę, minerały i glinę widoków. Choć jej wiedza na temat skał pozwoliła jej być zainteresowaną scenerią dłużej, niż można by się spodziewać, wiecznie rozentuzjamowana imprezowiczka w końcu poczuła się znudzona i zdecydowała się przejść do jednego ze swych ulubionych zajęć: gadania.

- Rany, patrz na ten korzeń! To się nazywa być zakręconym! Zaczyna się tam i i idzie tak zygu-zyg aż tu. Zygu-zyg-zygzakiem! Mmm, nie mogę się doczekać, aż w końcu zdobędziemy te jabłka. Takie słodkie i soczyste… może zjem sobie kilka zanim zabiorę się za robienie strudla, tak dla skosztowania! Applejack to ma szczęście. Ona może codziennie jeść tyle jabłek, ile tylko chce! Znaczy, jasne, że musi też ciężko pracować, ale my teraz robimy przecież to samo! No, przynajmniej ty. Ale już się wcześniej sporo narobiłam, mówię ci! Och! Właśnie, mogę ci to powiedzieć! Bo widzisz, już byłam naszykowana, żeby zerwać parę jabłek, a tu słyszę jakieś warczenie, tyle że nie uważałam tego z początku za warczenie…

Paplanina Pinkie parła naprzód, a Angel czuł się coraz to bardziej i bardziej zirytowany.

-...i to właśnie dlatego nie udało mi się przejść górą. Ale teraz idziemy dołem! Winona na pewno się nie spodziewa czegoś takiego! Tak w ogóle, to daleko jeszcze? Jesteśmy już blisko? Czy te korzenie należą do jabłoni? Pewnie tak!

Twierdzenie klaczy było właściwie dość trafne. Na powierzchni, Winona obserwowała z lekkim zaciekawieniem mijający ją pas wybrzuszonej ziemi, który kierował się do samego serca sadu.

Tymczasem w podziemiu, mały królik zaciskał gniewnie zęby, kiedy jego różowa towarzyszka cały czas przewiertywała mu uszy.

- Wiedziałeś, że rodzina Applejack nadaje wszystkim swoim drzewom imiona? Nigdy bym nie pomyślała, że można znaleźć imię dla każdego z nich! Jak w ogóle można nazwać drzewo? Choć w sumie mam parę pomysłów. Jak Bruce Liść! Albo Antek Nówka! Kurczaki, powinnam to sobie zapisać, na wypadek, gdybym kiedyś chciała założyć ogródek.

Oko królika drgnęło spazmatycznie. Spojrzenie, jakie rzucił on różowemu kucykowi mogłoby skwasić mleko. Na jego nieszczęście, Pinkie Pie nie była produktem mlecznym i kontynuowała słowną tyranię. W dodatku zdecydowała się pomóc mu w kopaniu. Jej „pomoc” składała się jednak całkowicie z dawania rad i dalszego ględzenia za jego plecami.

- Hmm, ta strona wygląda na trochę nierówną. Może mógłbyś ją trochę poprawić? Uważaj, żebyś się nie zaplątał w tamten korzeń. I pamiętaj, żeby umyć potem łapki, zanim zaczniesz jeść strudel. Oszczędzaj siły! Nie szybkość, a spokój wyścigi wygrywa! Albo przynajmniej umożliwia ukończenie ich na piątym miejscu, co też jest niezłym wynikiem.

Sytuacja ta trwała przez następnych kilkanaście minut, w trakcie których twarz Angela wykrzywiała się w kolejnych stadiach rozdrażnienia z powodu rad typu: „Uważaj na pomidory w goglach, bo to niezłe gałgany!”, czy też „Jak zobaczysz znak na Chevalbuquerque, to skręć w lewo!”

Angel przebierał łapami najszybciej jak mógł, napędzany desperackim pragnieniem jak najszybszego osiągnięcia celu i uwolnienia się od tej irytującej przedstawicielki rodziny koniowatych. W końcu, kiedy zaczął już na poważnie rozważać ogryzienie sobie własnych uszu, dotarł do celu i przebił się na powierzchnię. Wyskoczył z powstałej dziury. Tuż za nim podążyła pełna zachwytu Pinkie.

Uczucie triumfu, jaki poczuła klacz osłabło nieco, kiedy jej oczy znowu przyzwyczaiły się do światła dziennego. Sceneria wokół zdawała się jej być jakaś dziwna.

- Hmm. Myślałam, że w sadzie jest więcej drzew! A tutaj jest tylko to bajorko, w które cały czas wpadam - skomentowała, czując się zdezorientowana.

Angel uniósł tylną nogę i wycelował. Rozpędzona sprawiedliwym kopniakiem Pinkie poleciała prosto do rowu. Królik wytarł łapki, zadowolony, że jego przekaz został odebrany, po czym oddalił się, kicając.

***

Z notatnika Pinkie Pie:

NA WYPADEK OGRÓDKA

Konar Barbarzyńca Bruce Liść Antek Nówka

Robert Korzeniowski Liścień Alpaga

Fluttershy

***

Pinkie Pie w końcu domyśliła się, co robiła nie tak. Cały ten czas używała złej taktyki. Jej dotychczasowe plany opierały się na tradycyjnej wiedzy i strategiach, pomysłach, które każdy normalny kucyk uznałby za logiczne sposoby uniknięcia konfrontacji: odwrócenie uwagi, trzymanie się poza zasięgiem, przejście dołem. I każdy kucyk przyznałby, że to były dobre metody.

Lecz Pinkie nie podpadała pod definicję „każdego kucyka”. Siłą imprezowiczki było to, co niespodziewane, zbzikowane i zabawne. Ona nie mogła osiągnąć sukcesu poprzez stosowanie standardowych taktyk. Nadeszła pora, aby zdobyć te jabłka w stylu Pinkie Pie!

Głowa Pinkie wychyliła się zza wielkiego kamienia, położonego niedaleko sadu. Za każdym razem, gdy na nie patrzyła, jałbka zdawały się być coraz piękniejsze, soczyste, coraz bardziej pożądliwie rozkoszne. Klacz zaczynała powoli rozumieć atrakcyjność diety Spike’a, jako że w tym momencie czerwone owoce lśniły w jej oczach niczym klejnoty. Zaś tym razem… będą jej. Nawet ten kłopotliwy pies, siedzący teraz w zasięgu wzroku Pinkie wraz z babcią Smith (która właśnie zażywała codziennego spaceru) jej nie powstrzyma.

Różowogrzywa zachichotała demonicznie, kiedy uniosła na wysokość oczu niewielką butelkę. Ach, niezawodny niewidzialny atrament. Jeden z jej ulubionych przedmiotów do czynienia żartów. Pinkie nieraz wykorzystała zawartość buteleczki, aby zrobić w konia swoją przyjaciółkę, Twilight Sparkle, wywołać niebotyczny chaos i biurokratyczny zastój w gabinecie Mayor Mare, a raz nawet pomogła Twilight i Spike’owi zrobić kawał samej Księżniczce Celestii (która na szczęście posiadała także psotliwe oblicze i doceniła dobry żart). Teraz zaś przyszła pora, aby wykorzystać znajomość psikusów w bardziej praktyczny sposób: zwędzenia tych soczystych, drogocennych jabłek!

Pinkie odkręciła buteleczkę, uniosła nad głowę, a następnie wylała na siebie całą zawartość. Winona nie mogła powstrzymać czegoś, czego nie widziała! Klacz zaczęła skrupulatnie wcierać w siebie tusz, aby żadna część jej ciała nie pozostała widoczna, kiedy atrament uczyni ją niewidzialną.

Z jakiegoś kompletnie niepojętego powodu, to rzeczywiście zadziałało.

Pinkie poczęła podziwiać się w małym lusterku, które ze sobą wzięła. Czy też dokładniej biorąc, podziwiała fakt, że nie mogła się w nim podziwiać. Od kopyt do głowy, przodu do zadu, klacz stała się całkowicie niewidzialna.

Uśmiechając się szeroko, Pinkie chwyciła za swój koszyk i pokłusowała cicho w stronę jabłoni, obierając drogę biegnącą tuż obok Winony, tylko dlatego, że mogła. Kiedy się zbliżyła, psiak pokręcił nosem, a jego uszy poderwały się w górę. Winona przestała obserwować człapiącą babcię Smith i odwróciła się, aby zlokalizować intruza. Ujrzała jednak tylko lewitujący, drewniany koszyk. Mimo to jej uszy oraz nos wyraźnie mówiły, że gdzieś przed nią znajduje się Pinkie Pie. Musiała to być ona - żaden inny kucyk nie odznaczał się tak skocznym krokiem i zapachem będącym kombinacją kilkunastu różnych rodzajów cukru. Mały, zdezorientowany czworonóg warknął w kierunku, w którym według jego zmysłów znajdowała się Pinkie. Winona nie była pewna, co jest dokładnie grane, ale nie podobało jej się to tak samo mocno. Lecz jej szczek był tym razem zanadto skonsternowany, za mało pewny, aby zatrzymać klacz.

Słysząc psa, babcia Smith odwróciła się, aby zobaczyć, co się stało. W jej polu widzenia pojawiła się Winona oraz lewitujący koszyk. Oczy staruszki zrobiły się wielkie jak spodki.

- Słodka ziemio miłościwie nas karmiąca! - wykrzyknęła. - Psy zawsze wiedziały! Pomocy! To COLTERGEIST!

- Że niby kto? - spytała niewyraźnie Pinkie, zatrzymując się.

- Sad jest nawiedzony! Na pomoc! - biadoliła babcia.

W mgnieniu oka, trzy małe źrebaki, które pojawiły się praktycznie znikąd, przemknęły obok wystraszonej klaczy. Każdy z nich miał na sobie dopasowany, beżowy kombinezon, zaś na ich grzbietach znajdowały się wielkie, pokryte dziwnymi gadżetami plecaki.

- ZNACZKOWA LIGA POGROMCY DUCHÓW, YAY! - obwieściła trójka klaczek, topiąc krzyki babci Smith i szczekanie Winony pod swoim niedorzecznie głośnym zawołaniem.

- Nie bój nic, babciu! Zajmiemy się tym! - zapewniła seniorkę swego rodu Apple Bloom.

- Droga pani, w trosce o bezpieczeństwo twoje oraz twojej babci, musimy prosić, abyście przeniosły się do bezpiecznej lokacji, kiedy my będziemy walczyć z plagą - poinformowała Winonę Scootaloo, rozciągając wokół siebie aurę profesjonalizmu.

- Tak, na tym obszarze mogą przebywać jedynie wytrenowani specjaliści - dodała Sweetie Belle.

Małe kucyki otoczyły unoszący się w powietrzu pojemnik - a co za tym idzie, także Pinkie - w czasie kiedy Winona odprowadziła babcię Smith. Źrebaki gapiły się zatrważającym wzrokiem w powietrze wokół koszyka, od czasu do czasu powarkując groźnie bądź krzycząc słowa w stylu: „Mamy cię, zjawo!”. Pinkie Pie poczuła się całkowicie ogłupiona, nie mając pojęcia, co robić. Stała więc po prostu w miejscu, rozmyślając, jaki kierunek działań byłby najlepszy. Po kilku chwilach, trójka klaczek zaczęła spoglądać jedna na drugą, każda równie zaskoczona.

- I co teraz? - spytała Scootaloo.

- Bo ja wiem. Zobacz w książce - zasugerowała Apple Bloom.

Sweetie Belle położyła na ziemi ogromny podręcznik - „Przewodnik po duchach”, autorstwa Pina Tobina - i poczęła wertować jego strony.

- Tu pisze, że musimy ujarzmić zjawę korzystając z naszych plecaków owsianowych.

- A, mówisz o tym wielkim czymś? - zapytała Scootaloo, wskazując na czarny pojemnik na swoim grzbiecie. - Zastanawiałam się, po co to niesiemy.

- A jak mamy ich użyć? - spytała Apple Bloom.

- Nie wiem - Sweetie Belle pokręciła głową.

Klaczki spojrzały na siebie, potem na „ducha”, a potem znów na siebie. Po chwili, Apple Bloom odpięła swój plecak, chwyciła jedną z szelek w zęby i rzuciła nim w przezroczystą postać Pinkie. Plecak uderzył w nogę klaczy z głuchym „łup”.

- Auu! - krzyknęła w odpowiedzi Pinkie. Koszyk wyleciał z jej pyszczka, szybując w górę i spadł na jej głowę, kiedy ta masowała obolałą kończynę.

Trio źrebaków uśmiechnęło się złowieszczo. Sweetie Belle i Scootaloo zdjęły swoje plecaki.

- Uch! Auć! Uł! Nie! Ych! Stójcie! Ała! Przestańcie! - jęczała Pinkie w czasie ucieczki. Członkinie Znaczkowej Ligii leciały za nią, obijając niewidzialnego kucyka raz za razem. Ich zadanie ułatwiał koszyk na głowie Pinkie, dzięki któremu klaczki miały doskonały punkt do celowania. Sweetie Belle zaczęła w czasie biegu nucić chwytliwą melodię, która z jakiegoś powodu zdała się jej pasować do czynności poskramiania duchów.

Przytłoczona atakami małych kucyków, Pinkie biegła w trybie autopilota, pozwalając jej podświadomości skierować ją w jakieś bezpieczne miejsce. Oczywiście biorąc pod uwagę to, jak często bywała już tego dnia w pewnej lokacji, nie było zaskoczeniem, że jej podświadomość właśnie tam ją znów zawiodła. Na jej szczęście, kiedy dotarła do krawędzi rowu i stoczyła się do bajorka, koszyk spadł z jej głowy i wylądował na trawie. Trio pogromców duchów zaczęło obijać ziemię wokół niego, atakując jedynie powietrze.

- Chyba go mamy! - zawołała Apple Bloom.

- A masz, zjawo! - zgromiła wyimaginowanego przeciwnika Sweetie Belle.

Klaczki zaraz potem zdarły z siebie kombinezony i spojrzały na boczki.

- Nic! - burknęły jednocześnie.

- Wracajmy na farmę. Może będzie tam coś innego, przez co mogłybyśmy zdobyć Znaczki - zasugerowała Scootaloo, ruszając. Jej przyjaciółki podążyły za nią.

Z bagna wyłoniła się niewidoczna głowa Pinkie. Przylgnięty niechlujnie szlam podkreślił kontury jej twarzy, kiedy ta oświadczyła z rozdrażnieniem:

- Dobra, miarka się przebrała. Koniec z Panią Miłą Klaczą!

Nadeszła pora, aby wyciągnąć grube działa.

***

Żaden z mieszkańców Ponyville praktycznie nie widział Pinkie Pie aż do końca dnia, i przez cały następny. Pojedynczy świadkowie odnotowali jej obecność jedynie przelotnie, kiedy szła przez miasteczko, obładowana deskami, narzędziami, arkuszami metalu, kolorowym papierem, wstążkami i niezliczonymi innymi przyborami. Do owych świadków zaliczali się głównie budowlańcy pracujący przy stodole Applejack, jako że zdecydowana większość przedmiotów niesionych przez różową klacz pochodziła z tamtego właśnie placu budowy. Robotnicy byli jednak miejscowymi kucykami i szybko pogodzili się z utratą materiałów, znając Pinkie Pie na tyle, aby nawet nie próbować jej powstrzymywać, kiedy ta miała w swoich oczach ten charakterystyczny błysk determinacji.

Lecz mimo tego, iż niemal nikt jej nie widział, Pinkie dawała dokuczliwie odczuć swą obecność przez cały dzień i aż do późnych godzin nocnych poprzez kakofonię dźwięków tworzenia, jakie wydobywały się z zaplecza cukierni. Godzina za godziną, mieszkańcy Ponyville słyszeli wbijanie gwoździ, cięcie drewna, skrzypienie zawiasów, szlifowanie desek i całą orkiestrę różnorodnych innych hałasów, kiedy różowogrzywa pracowała bez wytchnienia, robiąc przerwy tylko na najważniejsze rzeczy: jedzenie, picie, marnych kilka godzin snu i ćwiczenie brzuchomówstwa.

Rankiem, drugiego dnia po tym, w którym strudel po raz pierwszy pojawił się w myślach Pinkie, jej dzieło zostało ukończone.

Ziemia wokół włości klanu Apple zatrzęsła się w posadach, jakby drżąc ze strachu przed tym, co nadciągało. Ptaki uciekały z gałęzi całymi stadami, zakrywając niebo ciemnymi, zwiastującymi zło chmurami, w czasie gdy pomniejsze stworzenia, wyrwane ze swej zwyczajowej rutyny, czmychały w popłochu sięgającymi do kolan grupami w kierunku chatki Fluttershy, by tam szukać schronienia. Nawet potężne Słońce, symbol władzy i mocy Księżniczki Celestii, zdało się nieco skurczyć, skryte pod zdumiewającymi rozmiarami konstruktu. Gargantuaniczna machina toczyła się w przód miarowym tempem, które tylko potęgowało roztaczaną przez nią aurę grozy, wyraźnie obwieszczając każdemu, kto mógł ją zobaczyć (a kto nie mógł?), że nie miała ona potrzeby poruszać się szybciej, gdyż i tak nie istniało nic zdolnego ją zatrzymać. Oczywiście można by polemizować, czy nie była to przesada, kiedy przychodziło do pokonania jednego, małego psa pasterskiego, ale kiedy ktoś musi bezwarunkowo się gdzieś dostać, to nic nie pomoże mu w tym tak, jak wieża oblężnicza.

Udekorowane kolorowym papierem, balonikami, kokardkami, błyszczykiem i innymi dekoracjami, a także uzbrojone w wyrzutnie ciast ziemia-powietrze oraz taką ilość fajerwerek i dymiarek, które wywołałyby zazdrość u samej Wielkiej i Potężnej Trixie, monstrum posuwało się przed siebie, napędzane siłą jednego kucyka imprezowego. Dokładniej biorąc, Pinkie Pie kłusowała na bieżni umieszczonej w samym sercu olbrzymiego ustrojstwa, otoczonego przez gigantyczną, rzeźbioną babeczkę, co napędzało z kolei znajdujące się u podstawy koła. Złącza trzeszczały, wielkie, drewniane koła rozjeżdżały trawę, płomienie buchały teatralnie z umieszczonej na szczycie papierowej głowy smoka, a pot spływał po czole nieustannie maszerującej Pinkie. Jabłonie były coraz bliżej. Jabłka były coraz bliżej. Strudel był coraz bliżej. Już blisko. Wszystkie będą jej. Będzie mieć tyle jabłek, ile zechce, na tyle strudla, ile będzie w stanie zjeść. Jeszcze tylko kawałek...

- Kosztela, co tu jest grane?

Uszy Pinkie poderwały się w górę, słysząc znajomy głos. Klacz zeskoczyła z bieżni, zatrzymując wojenną machinę, i spojrzała w dół. Obok pustego wozu stała Applejack, w zdumieniu przyglądając się ogromnej wieży oblężniczej.

- Applejack! Co ty tu robisz? - zawołała Pinkie, zdezorientowana.

- Um… zamierzam zbierać jabłka? Wiesz, tak jak to robię każdego dnia rano? - odparła farmerka, z dociekliwym wyrazem na twarzy i wzrokiem nadal wbitym w olbrzymi konstrukt.

- Ale myślałam, że jesteś w Fillydelphii, i dostarczasz tam jabłka! - zawołała różowa klacz.

- No bo byłam. I dobrze się stało: niektóre z tamtejszych kuców były już naprawdę nieźle głodne. Wróciliśmy wczoraj w nocy - wyjaśniła Applejack, lustrując wzrokiem część machiny służąca za taran.

- Och, jasne. Witaj z powrotem! - Pinkie pomachała entuzjastycznie przyjaciółce.

- Dzięki, Pinkie. Dobrze być znowu w domu. - Pomarańczowa klacz przez dłuższą chwilę przyglądała się w ciszy wyrzutniom serpentyn przeciwpiechotnych, po czym w końcu znowu się odezwała. - Um, Pinkie Pie?

- Tak, AJ?

- Co tu się do siana świętego dzieje?

***

Koniec końców, wszystko się ułożyło. Czując się nieco winną z powodu zaszłego nieporozumienia, Applejack z radością pozwoliła Pinkie Pie zebrać tyle jabłek, ile tylko potrzebowała, a nawet pozwoliła przyjaciółce pokonać resztę drogi do sadu w swej machinie oblężniczej, aby cała praca włożona w jej budowę nie poszła całkiem na marne. Pomarańczowa klacz pomogła nawet Pinkie upiec strudel, choć jednocześnie nieco złagodziła swoją dobroduszność, udzielając jej upomnienia na temat cnoty cierpliwości. Konwersacja nie przebiegła jednak do końca tak, jak spodziewała się tego farmerka.

- Wiesz, jakbyś poczekała parę dni, zamiast cały czas się męczyć z powodu czegoś, czego żeś nie mogła zdobyć, to byś sobie oszczędziła sporo kłopotu. Po prostu jakbym wróciła, to bym powiedziała Winonie, żeby cię przepuściła - rzekła Applejack, wałkując ciasto. - Coś mi się widzi, że musisz się nauczyć, jak być cierpliwą.

Pinkie uniosła wzrok znad książki kucharskiej, którą studiowała, i spojrzała ze zdziwieniem na przyjaciółkę.

- Ale AJ! Przecież byłam cierpliwa! Tak bardzo - bardzo!

- Niby jak? - Druga klacz zmarszczyła brwi. - Z tego, co żeś powiedziała bardziej mi wygląda na to, że przez ostatnie dwa dni co dwadzieścia minut próbowałaś dostać się do sadu i cały czas żeś była przeganiana przez Winonę.

- No właśnie! - zawołała Pinkie Pie. - Cały czas to robiłam! Mogłam po prostu się poddać i znaleźć sobie inne zajęcie, ale nie zrobiłam tego! Cały czas próbowałam i próbowałam, nieważne, ile niepowodzeń czy błota stawało mi na drodze. Jakbym nie była cierpliwa, to bym szybko zrezygnowała i wróciła do domu. Komu jak komu, ale chyba akurat tobie nie trzeba tłumaczyć, ile cierpliwości wymaga ciężka praca i nie poddawanie się po pierwszych kilku porażkach!

- Um… taa… chyba… chyba faktycznie nigdy bym nie dokończyła żadnej roboty na farmie, jakbym nie była cierpliwa i uparta - przyznała Applejack, myśląc o tych wszystkich obowiązkach życia codziennego, które były długie, trudne i wymagały oddania, na które wiele kucyków nie było po prostu stać. Cierpliwość zarówno w czasie pracy, jak i bezczynności była niezbędna przy uprawie roślin, hodowli zwierząt czy dbaniu o właściwe funkcjonowanie całego gospodarstwa.

Pinkie Pie jednak jeszcze nie skończyła. Zaczęła odmierzać cukier, kontynuując swój wykład:

- Tak bardzo chciałam zrobić ten strudel! Nie mogłam myśleć o niczym innym! Cały czas wyobrażałam sobie, jakie to będzie wspaniałe uczucie, gdy już wreszcie zatopię w nim zęby i podzielę się jego pysznowatością ze wszystkimi przyjaciółmi! Powiedz, czy takie coś nie jest warte wykorzystania wszystkich sił, aby to osiągnąć? Jakbym poddała się po pierwszym razie, kiedy moja twarz, i cała reszta, została upaćkana błotem, to potem strudel nie byłby taki sam. Jasne, że mogłam po prostu poczekać, aż dasz mi te jabłka i wyszedłby tak samo dobry. Ale wiem, że ten, który teraz robimy jest cenniejszy, bo na niego zasłużyłam. I nawet jeśli koniec końców i tak poniosłam porażkę, to wiem, że ten strudel będzie najlepszy z najlepszych, bo zrobiłam wszystko, co mogłam, aby go zdobyć!

Applejack podrapała się w głowę, kierując wzrok na sufit, nim odpowiedziała.

- Taa, chyba cię rozumiem… satysfakcja, jaką się czuje, widząc owoce swojej pracy to świetne uczucie.

Różowa klacz przytaknęła, obierając jabłka.

- Tak jest! Także pamiętaj, AJ: tak długo, jak długo będziesz cierpliwa, prędzej czy później zostanie ci to wynagrodzone. To dobra lekcja dla nas obu! - skwitowała z radością.

Farmerka zlustrowała przyjaciółkę wzrokiem pełnym lekkiego rozdrażnienia, po czym westchnęła i wróciła do wałkowania ciasta.

***

Dzięki pomocy najbardziej uzdolnionego w pieczeniu (i większości innych rzeczy) kucyka w Ponyville, wypiek okazał się być nawet lepszy, niż przewidziała wyobraźnia Pinkie. Strudla było więcej, niż trzeba, aby wystarczył dla wszystkich przyjaciół i znajomych Pinkie (czyli, krótko ujmując, całego miasteczka). Klacz zaś chętnie się nim dzieliła ze wszystkimi - wliczając Winonę, wobec której nie żywiła żadnej urazy. W końcu, wyjątkowe preferencje podniebienia Pinkie zostały usatysfakcjonowane.

Budowlańcy, wzmocnieni wypiekami różowej klaczy, szybko dokończyli budowę stodoły. Wyglądała tak, jakby chmara parasprite’ów nigdy przez nią nie przeszła. Tak właściwie, ku przerażeniu Applejack, nowa konstrukcja była aż zanadto podobna do starej, na skutek podwędzenia przez Pinkie sporej części materiałów do budowy wieży oblężniczej. Dach był dziurawy i zapadał się tak samo, jak poprzedni. Wyglądało na to, że farmerka musiała po prostu liczyć, iż na nadchodzącej Gali Grand Galopu uda się jej zarobić więcej, niźli zakładała.

Cup Cake oraz jej mąż uradowali się z powodu dodatkowych profitów, jakie przyniósł im ich interes. Choć Pinkie nalegała, aby rozdawać strudel za darmo każdemu, kto wszedł do cukierni, zwiększony ruch poskutkował kupowaniem przez klientów także innych wypieków i słodyczy. Dodatkowy dochód pozwolił panu Cake w końcu cieszyć się spokojną, przespaną nocą… gdyż to dopiero rano miał zdać sobie sprawę z tego, że Pinkie Pie wykorzystała zapasy z jego cukierni do przygotowania strudla, zaś koszt ich uzupełnienia tylko nieznacznie przekroczy wysokość utargu.

Apple Bloom oraz jej przyjaciółki nie otrzymały tamtego dnia Znaczków za świadczenie amatorskich usług wypędzania duchów. Prawdę mówiąc, nadal nie odkryły swych talentów, mimo najszczerszych chęci i niezliczonych prób. Nie pomógł nawet drobny sukces odniesiony przez nie w dziedzinie odnajdywania królików.

Karma zemściła się na Angelu za jego zdradę, gdyż po niecałej godzinie cieszenia się wolnością, został zatrzymany przez trio małych źrebaków, które wiedziały, że o tej porze winien przebywać w domu i, choć zaciekle się opierał przez całą drogę, odprowadziły go do chatki Fluttershy. Widząc, iż jej zwierzak powrócił, cały umorusany ziemią i bez swej różowej opiekunki, Fluttershy wysoce błędnie zinterpretowała jego grymas, sądząc, że był on skutkiem trudów, przez które niewątpliwie przeszedł, a nie wyrazem frustracji związanej z powrotem pod opiekę pegaza. Fluttershy obiecała, że nigdy więcej nie pozwoli mu nigdzie iść bez jej nadzoru.

Tak, życie w Ponyvile znow toczyło się swoim zwyczajowym rytmem. Apetyty zostały zaspokojone, nieporozumienia wyjaśnione, konflikty zażegnane, a dzienny status quo przywrócony. Pozostała tylko jedna rzecz, która mogłaby zwieńczyć tą przygodę...

Hejka, Księżniczko Celestio!

To znowu ja! I raaany, ale się dzisiaj nauczyłam wielgachnej lekcji o przyjaźni! Nauczyłam się, że czasami można czegoś chcieć tak bardzo, bardzo, bardzo, że aż wydaje się to być najważniejszą rzeczą na świecie! I już kiedy myślisz, że masz tę rzecz na wyciągnięcie kopyta, pies, którego zawsze miałaś za przyjaciela stanie ci na drodze i będzie powstrzymywał cię przed jej zdobyciem. Ale mimo to nie należy się poddawać i próbować dalej, aż nie zbuduje się ogromnej wieży oblężniczej, której pies nie będzie mógł powstrzymać, albo póki nie przyjdzie jego właścicielka i każe mu zostawić cię w spokoju. A potem możesz już mieć tyle jabłek, ile tylko dusza zapragnie!

z poważaniem,

Pinkie Pie

Pinkie odłożyła ołówek i zwinęła kartkę w rulon. Następnie odwróciła się do małego aligatora, który stał za nią.

- Gotowe, Gummy! Wyślij to Księżniczce Celestii!

Rzuciła zwój zwierzakowi, który chwycił go w swą nieefektywną żuwaczkę, jak zwykle. Po czym, jak zwykle, rozpoczął proces powolnego i dokładnego żucia papieru, tworząc z niego lepką masę, co, jak ubzdurała sobie Pinkie, w jakiś sposób miało przenieść list do Księżniczki na modłę magicznego ognia Spike’a. Uradowana, że już wkrótce Celestia będzie zachwycać się wiedzą, jaką wyniosła z tego doświadczenia, różowa klacz zeszła na dół, aby poczęstować się kolejnym kawałkiem strudla.

Comments ( 5 )

Both original story and translation are simply great! Reading both versions was pure pleasure. Write some more :D

This has been one of my favorite fics since the early days of the fandom. While I don't speak Polish it was a pleasure to have it show up on the front page of my favorites again. Thanks again so much for writing this. I hope to read other stuff from you in the future but I understand if you don't want to write ponies anymore.

4467092

This has been one of my favorite fics since the early days of the fandom.

Same here. This was actually the first story I ever read.

Now I can read this and pretend I understand Polish! :twilightsmile:

4467092
Believe it or not, I actually AM still writing Pony. I've been working on a multi-chapter 60% shipping, 40% slice-of-life fic for ages now, but I only wanted to put it up once it's done--and considering how slowly I write, who knows when that will be. I'm hoping to have it done before or early into Season 5, but even that's probably an overly optimistic estimate. Still, I didn't just vanish completely after this story, and I'll be back at some point or other.

4471338

Wow! I'm really excited to hear that! :pinkiehappy: I hope I get to read it sooner rather than later. It's great to hear you're still active!

Login or register to comment